O pustyni i o tym, jak nie kąpać się w Morzu Martwym
niedziela, grudnia 31, 2017Wiecznie w podróży zdarzają mi się jakieś idiotyczne sytuacje. Albo topię laptopa w deszczu w Kopenhadze, albo moje łóżko w hostelu w Faro skradnie imigrant z Kosowa, albo po głębokiej rozmowie o życiu z portugalskimi bezdomnymi nasra mi na głowę mewa. A potem jeden z tych bezdomnych pomaga mi zmyć z plecaka resztki ptasiej kupy w okolicznym hydrancie na głównym placu w Lagos. O! Jak zabawnie było, gdy zasnęłam w autobusie w Londynie z nieprzełkniętą kawą ustach i prawie się nią w efekcie zadławiłam opluwając przy okazji przednią szybę czerwonego pojazdu. Zdarza się. Dzisiaj jednak mam dla Was autobiograficzną opowieść o tym, jak nie pływać w Morzu Martwym. Enjoy!
Ostatnio w podróżowaniu przestało mnie ciągnąć do miast i strasznie zaczęły mnie kusić wszelkie wspinaczki, trekkingi i spacery po mniej zurbanizowanych miejscach. Dlatego po 1,5 dnia w Jerozolimie zaplanowałam wypad na pustynię. A tak dokładnie do Parku Narodowego Ein Gedi, który jest tak naprawdę pustynną oazą i znajduje się u wybrzeża Morza Martwego.
Z Jerozolimy do Ein Gedi National Park dojedziemy w godzinkę autobusem nr 486 za 34 szekle (ok. 36 zł). Wstęp do parku to koszt kolejnych 27 szekli, czyli ok. 30 zł.
Wystarczyło tylko wyjechać poza Jerozolimę i już znajdowaliśmy się na terenie Pustyni Judzkiej. Krajobraz całkowicie inny, pusty i jałowy. Po jakimś czasie zaczęliśmy jechać wzdłuż Morza Martwego z widokiem na Jordanię po drugiej stronie - kurczę, to tutaj! Jesteśmy w największej depresji na świecie. Sztos.
W Ein Gedi wybraliśmy się na mały trekking wzdłuż kanionu wodospadu Dawida. Powoli pnąc się do góry zza pustynnych gór wyłaniało się Morze Martwe i co jakiś czas docieraliśmy do kolejnego małego wodospadu. Można było przy nich na chwilę usiąść, zamoczyć stopy, zjeść czekoladę z Lidla i trochę się ochłodzić. Bo podczas, gdy wy marzliście w listopadowej Polsce, to ze mnie lał się pot - nie pomyślałam, że czarne obcisłe spodnie to niekoniecznie najlepszy pomysł na trekking po pustyni. Cóż.
A po drodze spotkać można takich słodkich ziomeczków. Poznajcie góralki przylądkowe, przez Palestyńczyków zwanymi nusnus! :)
Po wyjściu z parku nadszedł czas na sprawdzenie o co chodzi z tą całą wypornością Morza Martwego. Jako, że z zamiłowaniem uprawiam cebulane podróże, to zdecydowaliśmy się podarować sobie płatne plaże z prysznicami i znaleźć coś na dziko. Aby dotrzeć tam gdzie my, po wyjściu z parku należy skręcić w prawo i iść wzdłuż ulicy, po to by po chwili przebić się przez barierki na plantację palm i powoli kierować się ku wybrzeżu.
Spacerek z parku na "naszą dziką plażę" z przerwami na zdjęcia to jakieś 20 minut. W okolicy naszej plaży zacumowany był stateczek, a my rozbiliśmy się zaraz obok dorodnej porzuconej lodówki. Klimacik.
Spróbowaliśmy więc jak ta woda smakuje (słono), Łukasz polizał kamień (też słony), a potem zanurzyliśmy się w Morzu. Wyobraźcie sobie korek dryfujący na wodzie.
Już?
Więc w Morzu Martwym to Ty stajesz się takim korkiem. Na brzuchu, na plecach, jako kulka, czy na stojąco - woda jest zasolona na tyle, że będziesz unosił się na powierzchni. Zdjęcia ludzi czytających gazety pływając to naprawdę nie ściema! Jest to napewno bardzo dziwne uczucie, zdecydowanie warte wypróbowania. Będąc w Izraelu nie odpuszczaj wizyty nad Morzem Martwym!
Jako że Morze Martwe jest supersłone, to pamiętać trzeba o dwóch rzeczach:
1. nie moczymy twarzy i nie nurkujemy, bo będzie parzyć cała twarz oraz:
2. nie wchodzimy z otwartymi ranami, bo parzyć będzie jeszcze bardziej niż zamoczona w tej wodzie twarz.
Starałam się o tym pamiętać i wszystko szło całkiem sprawnie dopóki nie nabiłam się stopą na całkiem ostry kamień. Skubaniec zdarł ze mnie dosyć sporo skóry fundując niezłą ranę, niemało krwi i cóż... całkiem intensywny ból. Jeśli zechcecie poczuć się jak ja wtedy, to posypcie otwartą ranę solą. Super, co? :D Aby się ratować próbowałam wypłynąć z tej przeklętej kałuży przepełnionej solą i złem z nogą do góry (coby przezornie jej bardziej nie zamoczyć), lecz... nie zadziałało oczywiście. Wpadłam więc z całym impetem twarzą w wodę napełniając zarówno usta, jak i nozdrza supersłoną wodą. Trochę się podławiłam, trochę pokrztusiłam, gdzieś na dole o bólu przypominała sobie moja stopa, a znajomi musieli zapewnić mi eskortę na brzeg.
Podtopienie w morzu, w którym nie da się utopić - done! (y)
*udaje zadowoloną ze swojego wyglądu* |
Jeśli będziecie jednak na swoje stopy uważać i nie zamoczycie w wodzie twarzy oraz wyposażycie się w dużą ilość wody pitnej (bo po wyjściu bardzo chce się pić), to wypad nad Morze Martwe polecam Wam z całego serca!
photo credits @liezexmusic
10 komentarze
Bylam tam kilka lat temu- piękne miejsce.
OdpowiedzUsuńo, czyli to jest morze dla mnie - osoby, która ledwo radzi sobie z pływaniem ;)
OdpowiedzUsuńAle jak długo pozostają w pamięci takie przygody. ;)
OdpowiedzUsuńWoooow! To musi być świetna przygoda! <3
OdpowiedzUsuńWspółczuję małego wypadku, ale dobrze, że wszystko skończyło się znośnie ;D
Fajnie tak popływac jako korek :-)))
OdpowiedzUsuńnusnus to słodziaki!
OdpowiedzUsuńjeju, im więcej oglądam zdjęć z Jerozolimy, tym bardziej chcę tam być :)
i widzisz, jesteś wyjątkowa - podtopić się w wodzie, w której nie da się utopić :))
Szczęśliwego Nowego Roku!
Haha xD Widzę w Tobie moją bratnią duszę <3 Myślałam, że takie pokręcone sytuacje mogą się zdarzać tylko mi :)
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji pływać w morzu Martwym, to musi być niezwykłe uczucie. Może kiedyś będzie mi dane :). Szczęśliwego nowego roku :)
OdpowiedzUsuńA twarz mocno patrzyła? A jak dalej włosy po tym kontakcie z wodą?
OdpowiedzUsuńMam to miejsce zapisane na jesień mam nadzieję że się uda :)
OdpowiedzUsuń